OBORNIKI. Trzej bracia S. opuścili mieszkania przy obornickim Rynku, przenosząc się do baraków przy ulicy Staszica.
Taki komunikat nic nikomu nie powie, zatem wart jest wyjaśnienia.
Bracia S., zwani też wśród znajomych „szczyluchami”, mieszkali w lokalu należącym do zasobów gminy.
Skąd taki nieładny przydomek? Może stąd, że mieli w zwyczaju załatwiać swe mokre potrzeby fizjologiczne tam, gdzie im to przyszło do głowy. Sporo czasu spędzali w mieszkaniu, więc bez zbędnej krempacji lali wprost na podłogę, ilekroć tylko poczuli taką potrzebę.
Choć mieszkanko cuchnęło moczem na odległość, „szczyluchom” to nie przeszkadzało. Żyli z dnia na dzień, tu pożyczyli, tak podkradli, nieco ich wsparła pomoc społeczna. O jedzenie nie dbali tak, jak o pełne szkło.
Policyjnych interwencji w ich mieszkaniu nie da się już policzyć, ani drobnych wykroczeń, jakie im zarzucano.
Wiecznie mokra podłoga zaczęła butwieć, więc władze miasta podjęły decyzję przeniesienia ich tam, gdzie podłoga z tęgiego betonu, który zniesie swych przeciekających lokatorów.
„Szczyluchów” przekwaterowano do baraków z płyty metalplastowskiej, stojących przy ulicy Staszica.
Jednak nie trzech a dwóch, bowiem trzeci wybiera się do więzienia. Zwykle starał się być ostrożny kradnąc tylko tyle, ile byłoby zakwalifikowane jako wykroczenie.
Wreszcie się przeliczył, albo zgubiła go chytrość, więc sięgnął po więcej, akurat tyle, by mu przypisać przestępstwo. Gdy usłyszał wyrok, przyznał, że od dzieciństwa wiedział o tym, że trafi do więzienia.
– Od małego byłem naznaczony odsiadką – przyznał w rozmowie, nie okazując żadnych emocji ani zdziwienia tym, że idzie do paki.
Tam niestety będzie miał ciężko, bo na sikanie na podłogę „pod celą”, mogą się nie zgodzić jego współwięźniowie, wiec trzeba będzie zmienić obyczaje.