BĄBLINIEC. Kolejne wiejskie dożynki odbyły się w Bąblińcu, wsi bardzo rolniczej i z tradycjami. Organizował je wraz z radą sołecką i przyjaciółmi sołtys a zarazem radny powiatu i członek zarządu powiatu Andrzej Ilski, rzec by można człowiek omnibus.
Zaczęły się polową mszą świętą, co jest polską tradycją, a celebrował ją uroczyście ksiądz Joachim Rzeźniczak.
Po mszy wystąpił Andrzej Ilski i to co powiedział licznie zebranym, jest opowieścią o kondycji polskiego rolnictwa. Andrzej Ilski sam jest rolnikiem i to z dziada pradziada, zna się na tym co mówi o pracy na roli, a do tego jest człowiekiem prawdomównym, któremu można zaufać.
W jego opinii zboża ozime plonowały dobrze a nawet bardzo dobrze, za to jare niestety słabo. Jako przykład rolniczego biznesu podał własną sytuację, bowiem obsiał zbożem wraz z synem dwa i pół hektara pola, a po zbiorach i sprzedaży ośmiu ton dobrego plonu bilans wyszedł mu równo na zero. Andrzej Ilski przyznał, że gdyby przesiedział ten czas do żniw w fotelu, ekonomicznie miałby efekt zupełnie podobny.
Sołtys nie krył zadowolenia z bliskiej budowy drogi łączącej Bąbliniec z Bąblinem, co zdecydowanie skróci drogę do szkoły i kościoła. Podziękował tym wszystkim którzy go wspierali, podziękował mieszkańcom, którzy przyszli na dożynki, w tym radnej z PSL Małgorzacie Witek oraz sołtysom sąsiednich wsi.
Wyróżnił Przemysława Koniecznego i Krzysztofa Staneckiego, na których pomoc zawsze mógł i nadal może liczyć. Potem poprosił o głos swych gości, posła Krzysztofa Paszyka, starostę powiatu obornickiego i burmistrza.
Krzysztof Paszyk przyznał, że: Fajno jest być w Bąblińcu, fajno jest spotkać się z wami w tej szczególnej atmosferze. Dziękuję za trud pracy tym, którzy żywią i bronią. Zauważył, że warunki pracy w rolnictwie są wciąż niepewne, podobnie jak ekonomia tego biznesu.
Starosta Zofia Kotecka, dziękując sołtysowi za głos i nazywając Andrzeja Ilskiego swym przyjacielem, przypomniała, że urodziła się na wsi, żyje na wsi i doskonale zna wieś oraz jej problemy. Dziś takich gospodarstw jak dawniej już nie ma. Dzisiaj to biznes, którego powodzenie zależy w dużej mierze od pogody. Na temat pogody starzy mieszkańcy tych stron kiedyś mawiali „Jak Bartłomiej nie zasieje, nie pokropi święty Idzi, to się mało zboża w polu widzi”
Pani starosta przyznała, że okoliczności zewnętrzne częściej rolnika martwią niż cieszą. Jako przykład podała niedawną zarazę świń, która nawiedziła jedną ze wsi powiatu i na której ucierpieli wszyscy hodowcy, choć najbardziej ci, których hodowle położone były w odległość do kilometra od centrum zarazy.
– Cała tam bowiem nierogacizna, żyjąca na terenie koła wyznaczonego precyzyjne cyrklem na mapie, musiała zostać do nogi wybita. Takie zdarzenie, choć przypadkowe, może wszak wydarzyć się wszędzie, a straty rolników są wówczas niepowetowane. W tym konkretnym przypadku ludzie nie spali i płakali, bo taki jest ten rolniczy biznes – podsumowała swe wystąpienie Zofia Kotecka, życząc rolnikom sprzyjającej pogody, bezpieczeństwa i korzystnej sprzedaży tego co wyprodukują.
Zaproszenie na dożynki ucieszyło burmistrza Tomasza Szramę. Podliczył, że liczba takich dożynek drastycznie w Polsce maleje. Na szczęście w gminie Oborniki tradycja nie upadła, choć coraz więcej osób dziwi to, że rolnictwo wciąż istnieje. Drogie paliwo, nawozy i magazyny pełne zboża są przeciw rolnikom. Ci, pomimo to trwają i to jest ich patriotyzm, którego reszta powinna się od rolników uczyć. Życzył rolnikom wytrwałości, dobrej pogody i poprawy sytuacji.
Wreszcie nastąpił ten moment, w którym pani Paulina, wspierana przez inne panie, pokroiła chleb wypieczony z tegorocznej mąki. Bochen chleba, którym sołtys wraz księdzem i innymi osobami rozdali uczestnikom dożynek, jako symbol pracy rolników na rzecz obywateli, którzy na chleb czekają.
Potem był poczęstunek z grillem, szwedzkim stołem, na którym królował doskonały smaluszek z kiszonym ogórkiem. Wreszcie nadeszła okazja do pogadania mieszkańców z mieszkańcami i z sąsiadami, na co nie zawsze jest czas i ku temu sposobność.
W dożynkach uczestniczyli bowiem sąsiedzi z Nowołoskońca, Kiszewka i Kiszewa. Stamtąd właśnie dotarł Jan Michalski, najstarszy kiszewski strażak, który służy społeczeństwu od roku 1965 roku, czyli od ponad półwiecza.
Gdy na koniec z głośników DJ Krzysztofa popłynęła muzyka, na „parkiecie” pojawiły się natychmiast pierwsze pary taneczne. Bardzo szybko zrobiło się pełno, bo rolnicy potrafią ciężko pracować, ale też dobrze się w swym gronie bawić.