ROGOŹNO. W miniony piątek miało miejsce otwarcie oryginalnych fotografii Roberta Ziółkowskiego, podróżnika i pisarza, który wrócił właśnie z kolejnej wyprawy do Afryki.
Czarny ląd w jego obiektywie pokazuje ludzi i wydarzenia, imponującą przyrodę i nieuchwytne niuanse życia w miejscach, w których przetrwanie wydaje się być zupełnie nieporównywalne do życia w innych częściach świata. Do swoich fotogramów dołączył eksponaty ze zbiorów Stanisława Wadeckiego, jednego z najlepszych znawców Konga, prywatnie swego przyjaciela, z którym przemierzył wiele krajów Afryki równikowej, docierając nierzadko do miejsc, które inni podróżnicy omijają.
Robert Ziółkowski, inżynier rolnik, leśnik i ekonomista z wykształcenia, policjant ze specjalnego wydziału do poszukiwań tych najbardziej poszukiwanych, terapeuta uzależnień, a z zamiłowania penetrator, podróżnik i żeglarz. Choć przemierzył i przepłynął glob ziemski od Karaibów po daleką Azję, najbardziej zaciekawiła go Afryka. Jak sam przyznaje, stało się to za sprawą Stanisława Wadeckiego, byłego żołnierza oddziałów specjalnych, legionisty, potem podróżnika i kolekcjonera. Jego zbiory masek i rytualiów z Kongo oraz fotografie Roberta Ziółkowskiego, głównie w Ugandy, gdzie bywa najczęściej, zostały wystawione w salach rogozińskiego muzeum.
W dniu otwarcia wystawy przybył prawdziwy tłum zainteresowanych afrykaliami, by obejrzeć zbiory i wysłuchać opowieści. Robert Ziółkowski jest doskonałym narratorem. Przeżył mnóstwo przygód, był w miejscach niedostępnych, przetrwał w najtrudniejszym terenie i nawiązał tam wiele przyjaźni. Ułatwiło mu to przywiezienie lokalnym mieszkańcom środków na leczenie malarii. W kraju, gdzie krowy gwarantują przeżycie, one okazały się ważniejsze od ludzi, więc poproszono go po pomoc.
Robert Ziółkowski z racji swego zawodu zainteresował się tym zjawiskiem i szybko znalazł sposób leczenia. Podczas kolejnego wyjazdy zawiózł wielki plecach lekarstw. Widząc, że nie jest sam w stanie sprostać epidemii w kraju miliona krów i trzech weterynarzy, wybrał rezolutnego młodzieńca zainteresowanego nauką weterynarii i wysłał go na studia. Najdroższy okazał się zakup motocykla, by w kraju bez dróg docierać setki kilometrów na uczelnię. Gdy młodzian ukończył studnia i wyleczył krowy, miejscowi obdarowali pana Roberta przyjaźnią. Gdy nowemu weterynarzowi urodził się syn dał mu na imię Eryk, bo takie imię nosi najstarszy syn Roberta Ziółkowskiego i co było ogromnym wyróżnieniem.
Takich, jak ta opowieści było wiele. Wystawę będzie można oglądać w salach muzeum jeszcze do 19 kwietnia. Warto ją odwiedzić, bo nawet bez narracji Roberta Ziółkowskiego jest intrygująca.