OBORNIKI. Sytuacja w mieście staje się w niektóre dni sierpnia dramatyczna. Według map Google zwyczajowy korek na szosie krajowej w wakacyjnym szczycie sięga od Rożnowa po Ocieszyn. Niekiedy się skraca, niekiedy wydłuża. Wydłuża zwłaszcza w piątki i poniedziałki.
– Gdzie są te obiecywane mosty? – pytają oborniczanie i klną próbując przejechać przez miasto. Głównym tematem rozmów mieszkańców stało się odnajdywanie najszybszych tras przejazdu przez centrum. – Garażową, Powstańców, Kopernika czy Młyńską? – to codzienny dylemat kierowców.
Gdy w 2019 roku służby rządowe remontowały most na drodze krajowej, nawet rozebrano budynek dawnej wodowskazówki znajdujący się nad samą Wartą, aby można było zbudować most zastępczy. Most ten ostatecznie funkcjonował niemal identycznie jak istniejący, biegnący równolegle do niego. Został zamontowany obok obecnego mostu, co wyeliminowało potrzebę budowy dojazdów i zjazdów. Jedynym problemem dla niektórych kierowców było ograniczenie nośności tymczasowej przeprawy do 30 ton, w związku z czym cięższe pojazdy jechały przez Szamotuły lub Murowaną Goślinę. Most tymczasowy dobrze przysłużył się Obornikom. W końcu go rozebrano. Wielkie koparki rozplanowały materiał z nasypów, a drogowcy usunęli ostatnie jego ślady po zachodniej stronie przeprawy, budując tam chodnik.
Dlaczego w roku 2024 nie zastosowano podobnej technologii, gdy wyłączono z ruchu mały most? Tego typu pytania pod adresem władz miasta stawia wielu oborniczan.
– W przypadku remontu dużego mostu uruchomiliśmy wszystkich tzw. świętych, przede wszystkim posła Bartłomieja Wróblewskiego z Poznania, który miał dojścia do ministerstwa infrastruktury. U wiceministra załatwiliśmy, że znalazły się pieniądze rządowe, na to, żeby zapłacić za wypożyczenie mostu zastępczego na jedenastce. Tylko to były pieniądze ministerstwa. Koszt tego mostu tymczasowego był prawie taki sam, jak koszt remontu dużego mostu – wyjaśnił sprawę mostu tymczasowego sprzed pięciu lat burmistrz Tomasz Szrama.
Szrama tłumaczył, dlaczego nie zastosowano podobnego rozwiązania przy tegorocznym remoncie: Dla małego mostu przede wszystkim musielibyśmy poszukać odpowiedniego miejsca. Gdybyśmy chcieli wcisnąć most zastępczy przy obecnym, musielibyśmy zburzyć kamienice w Obornikach. Być może dałoby się go zbudować w Słonawach. Jednak z mostu zastępczego w Słonawach korzystałaby tylko część mieszkańców gminy, która i tak musiałaby się potem wciskać na jedenastkę.
– Sam most zastępczy kosztowałby miliony, czyli więcej niż cały remont małego mostu. Dolina Warty jest bardzo głęboka i bardzo szeroka. To nie jest Wełna, wąziutka rzeka i blisko brzegi. Most tymczasowy musiałby być bardzo długi i kosztowny. Musielibyśmy też do niego zbudować drogi dojazdowe. Drogę łączącą Obrzycką z mostem zastępczym, a z drugiej strony łączące most z Szamotulską – wyjaśniał burmistrz.
– Myśleliśmy o tym, ale taki most zastępczy ułatwiłby życie mieszkańcom, którzy kierowaliby się w stronę Szamotuł. I tak przy tych korkach ruch z tego mostu w kierunku Poznania zatrzymałby się na jedenastce, bo on musiałby gdzieś na tę jedenastkę wpłynąć. Na Szamotulskiej zrobiłby się kocioł – przedstawił Szrama stanowisko władz miasta.
– To nie była gra warta tak wielkich pieniędzy – podsumował burmistrz.
Po tych wyjaśnieniach, spójnych i merytorycznych, pojawia się jedna wątpliwość. Rząd PiS dał pięć lat temu pieniądze na most zastępczy. Dlaczego rząd PO tym razem nie pomógł? Mógł przecież zwiększyć dotację dla gminy na remont o kwotę niezbędną dla budowy kolejnego mostu tymczasowego.
Skoro zrezygnowano z mostu zastępczego, dlaczego nie położono przynajmniej przeprawy pontonowej? Przydałaby się ona chociażby dla pieszych czy rowerzystów.
– Most pontonowy opiera się na rzece. Jak na ten most pontonowy wjechać? Dolina Warty jest bardzo głęboka. Samochody musiałyby zjeżdżać na ten ponton, przejechać przez rzekę i potem pod górkę wjechać – tłumaczył Szrama.
– Most pontonowy przez Wartę przy takiej dolinie nie wchodzi w rachubę. Wojsko by raczej nie przyjechało, żeby go postawić – stwierdził burmistrz. Jednak wojska nie poproszono, starań o most pontonowy nie podjęto – przynajmniej tak wynika ze słów burmistrza.
To, że mały most trzeba wyremontować lub wymienić na nowy, poszczególne władze miasta różnych odcieni politycznych wiedziały od kilkudziesięciu lat. Było to jasne jeszcze w czasach PRL. Most został zbudowany w latach 50. XX wieku bez żadnej dokumentacji. Postawiono go jako dar na XV-lecie Ludowego Wojska Polskiego, na prośbę ówczesnych władz miasta. Była to przeprawa tymczasowa. Wcześniejszy most, pochodzący z XIX wieku, został wysadzony w 1939 roku przez wycofujące się wojska polskie. Niemcy zbudowali drewnianą przeprawę, która służyła jeszcze po wojnie.
Most miał stać nie dłużej niż 20 lat, tak oszacowano podczas jego stawiania żywotność konstrukcji. W latach 70. powinien zostać zastąpiony, ale nigdy tego nie zrobiono. Wiedział o tym naczelnik Tabat, potem burmistrzowie Kubiak, Koralewski i Kurowski. Burmistrz Rydzewska przeprowadziła w 2009 roku pierwszy poważny remont, gdy wymieniono nawierzchnię asfaltową na deski, chcąc odciążyć starą konstrukcję.
Dopiero burmistrz Szrama zdecydował się w tym roku na pierwszy przegląd generalny mostu, podczas którego przede wszystkim badane jest z czego most zbudowany, jaka jest jego konstrukcja i stan. Wszystko to pod nadzorem Politechniki Poznańskiej. To dość nietypowy remont, gdzie na bieżąco przeprowadzane są badania i ekspertyzy.
Za odważną, ale niezbędną decyzję, należą się Szramie słowa uznania. Za przygotowanie tego remontu i sposób jego przeprowadzenia, pochwał jednak nie będzie. Duża część oborniczan jest wściekła. Zwłaszcza, że most zamknięto już po wyborach.
To, że remont jest konieczny, wiedziano od dawna. Przez ponad trzydzieści lat pisaliśmy na naszych łamach, że przed podjęciem prac trzeba wybudować nowy most lub jakiś most zastępczy. Najlepszą okazją był program budowy regionalnych mostów, który zainicjował poprzedni rząd.
Przypomnijmy, że radni Obornik zdecydowali w 2019 nie uczestniczyć w programie Mosty dla regionów, mimo że rząd proponował im dofinansowanie do nowego mostu przez Wartę, który miał odciążyć dojazd z Osiedla Leśnego. Potem, w 2020 roku, radni się zreflektowali i wysłali apel do zarządu województwa i starosty obornickiego o podjęcie stanowiska dotyczącego programu „Mosty dla Regionów”. W treści można było przeczytać: W związku z ogłoszeniem rządowego programu „Mosty dla Regionów” i wskazaniem lokalizacji przeprawy mostowej na rzece Warcie, pomiędzy Obornikami i Obrzyckiem, która łączy drogę wojewódzką (nr 187) z drogą powiatową (1847P), rada miejska w Obornikach apeluje do Zarządu Województwa Wielkopolskiego oraz Zarządu Powiatu Obornickiego o zajęcie stanowiska w sprawie przystąpienia do powyższego programu. Było już jednak za późno. Pieniądze rządowe powędrowały na most na Noteci pod Czarnkowem, a nie na Warcie pod Obornikami.
Ten i kilka innych błędów, doprowadziło do paraliżu miasta, który właśnie muszą przeżywać oborniczanie.
Obornikom potrzebny jest szybko nowy most. Przeprawa pod Łukowem, w ciągu planowanej S11, nie odciąży miasta. Tak jak zachodnia obwodnica Poznania nie odciążyła ulicy Obornickiej w Poznaniu, Suchym Lesie i Złotnikach. Rząd zresztą zapowiedział, że wprowadzi odpłatność za drogi ekspresowe. Wielu politycznych starań będzie wymagała decyzja, aby szosa Golęczewo–Parkowo była za kilka lat darmowa.
Według wstępnych projektów są dwie lokalizacje nowych obornickich mostów, obie newralgiczne.
Pierwszy most powinien powstać między Osiedlem Leśnym lub Słonawami a Uścikówcem. Drugi na przedłużeniu ulicy Polnej do Gołaszyna. W tej koncepcji mały most pozostałby tylko kładką dla pieszych i rowerzystów. Podobna kładka miała powstać na nowym moście kolejowym. Po wybudowaniu nowych mostów, tranzyt zostałby usunięty z centrum miasta, a Oborniki stałyby się wreszcie miastem z normalnym ruchem drogowym.