SYCYN. Pani Ola ma działkę w Sycynie i wiele osób ma z tego powodu ciągły ból głowy. Działkę kupiła od gminy niedrogo jako nieforemną i z wadą w postaci przebiegającej nad nią linii energetycznej.
O sprawie pani Oli już informowaliśmy wcześniej, gdy nad jej działką wiatr zerwał wspomnianą linię energetyczną i strażacy musieli udostępnić miejsce awarii, aby energetycy mogli wejść na działkę i linię naprawić.
Energetycy przybyli, linię naprawili i znów we wsi był prąd. Szczególnie zależało na nim choremu mężczyźnie, który nie mógł funkcjonować bez elektrycznego respiratora. Na czas awarii prąd dostarczyli mu za pomocą agregatu strażacy, potem wszystko wróciło do normy.
Mieszkańcy Sycyna dziękowali druhom, jednak Ola postawiła ich w stan oskarżenia, zarzucając strażakom kradzież fragmentu łańcucha, na którym wisiała na jej działkę kłódka oraz przecięcie kłódki, którą ów łańcuch spinała.
Choć było to działania w ramach wyższej konieczności, to nie zakończyło sprawy. Energetycy wchodząc na jej działkę mieli rzekomo zniszczyć jej grzybnię, (czytaj nadepnęli na jakiegoś grzyba i go rozdeptali). Pani Ola żąda od starostwa powołanie specjalisty mykologa, by rzecz całą zbadał i wycenił jej stratę, bo grzyb był „bzowym uchem” z rodziny uszakowatych (Auriculariaceae).
W czasie, gdy różni urzędnicy zajmowali się jej łańcuchem i zdeptanym grzybem, nielekko mieli też policjanci.
Ci na hasło Ola łapią się za głowę, bo wśród licznych skarg dotyczących rzekomych krzywd nadeszła też skarga na osobę, która podstępnie wykorzystała fakt, że pani Ola nieczęsto przebywa na działce i skradła jej kotu… miseczkę.
Nie wdając się w inne problemy pani Oli zmierzamy do kolejnej i niedawnej skargi, która dotyczyła jej zbiornika wodnego, choć nie poinformowała jakiej był on wielkości.
Złożyła bowiem doniesienie, że nad jej sycyńską działkę nadleciał dron i wyssał ze stawku wodę.
Jakkolwiek dziwnie to brzmi, bo drony nie wysysają niczego, to tak właśnie brzmiało powiadomienie organów ścigania, tym bardziej, że wedle wyliczeń pani Oli jej strata wyniosła 100 tysięcy złotych.
Biorąc pod uwagę obecną cenę wody w obornickiej spółce wodociągowej, ów dron musiałby być wielkości parowozu a może nawet całego pociągu, aby „wyssać” tyle wody ile mieści się na przykład, w jeziorze Gopło. Ponadto ta woda musiałaby gdzieś ostatecznie spaść, a nigdzie nie spadła.
Pierwsze podejrzenie pani Ola skierowała prawdopodobnie w stronę powiatowych geodetów, bo trzeba było tłumaczyć się śledczym, że tak potężnego drona nie mają, wody nie wysysają, a ponadto nie bardzo wiedzą o co tak w ogóle chodzi?
Zapewne brzmi to dość fantastycznie, choć wcale tak bajecznie nie jest. Prawo i przepisy nakazują organom ścigania po formalnej skardze działać, nawet, gdy złoży ją na przykład schizofrenik.
Pani Ola zajmuje czas wielu osobom urzędowym, które mają większe problemy do rozwiązania, niż szukanie kawałka łańcucha lub kociej miski. Takie są niestety realia i można założyć, że pani Ola jeszcze nie raz zaskoczy kolejną dziwną skargą.
