RYCZYWÓŁ. Dwa postępowania prowadzone w prokuraturze w Chodzieży przeciwko wójtowi Jerzemu Gackowi, o których pisaliśmy w ubiegłym tygodniu, odbiły się głośnym echem po gminie. Oba dotyczą źle wpisanych dat pod dokumentami. Przy takiej pomyłce skrócony jest czas odwołania. Poszkodowani zgłosili sprawę organom ścigania. Pod lupą organów sprawiedliwości nie znaleźli się urzędnicy, ale ich zwierzchnik, czyli wójt.
W środę podczas sesji rady gminy Gacek szczegółowo opowiedział o toczonym postępowaniu. – Chciałbym państwu wyjaśnić pewne sprawy. Tytuł w pewnej gazecie sugeruję, że miałbym popełnić przestępstwo lub wziąć jakąś łapówę. Chciałbym powiedzieć, że nic z tego. Ja o sprawie dowiedziałem się z gazet. Wcześniej dostałem telefon od redaktorów, ale byłem święcie przekonany, że chodzi o inną sprawę. Myślałem, że chodzi o decyzję o uwarunkowaniach środowiskowych, jakie wydałem panu Łabuzińskiemu, który ma wykupiona działkę w Lipie, gdzie chce wydobywać kopalinę. Od tej decyzji sąsiadka tej działki odwołała się do kolegium odwoławczego i napisał do prokuratura. Co napisała, nie wiem. Prokurator zobowiązał mnie do wysłania całości dokumentacji. Do dzisiaj nie mam odpowiedzi ani od prokuratur, ani od kolegium. W tej drugiej sprawie powiem tak: podszedłem do mojego pracownika, inspektora do spraw budownictwa. “Leszek, taka sprawa, proszę pokaż mi decyzję.” Zrobił się blady. Prawie spadł z krzesła. Zadzwoniłem do pana, który składał decyzję. Wysłał mi dokument. Rzeczywiście jest błąd. Jest pieczątka i decyzja mojego pracownika. Ja mu wierzę w to, co on mówi. Stał przed kalendarzem i mówił, że decyzja się uprawomocni 23 stycznia a wpisał 13 stycznia. Ja to przeboleję, ale mówię do radnych, mówię do sołtysów, bo wiem, że różne głosy krążą po tej gminie. Ludzie nie wiedzą o co chodzi. Trzeba jasno o tych sprawach mówić. Ja nie mam z tym problemu, bo sumienie i ręce mam czyste.
Radni nie skomentowali słów wójta, rozumiejąc, że pomyłki się zdarzają.