OBJEZIERZE. Podczas ostatniej sesji rady powiatu przewodniczący komisji zajmującej się oświatą poinformował radnych o bardzo niskim stanie naboru do szkoły w Objezierzu.
Wywołało to bardzo burzliwą dyskusję. – Co komisja oświaty z tym robi ? – pytano Jana Molskiego. – Co zarząd powiatu robi z tym problemem? – pytano starostę.
Według Pawła Bździaka – malejący nabór do szkoły w Objezierzu może być następstwem utraty pałacu wraz z powozownią i parkiem. Jan Molski nie owijał w bawełnę i oświadczył: nabór zależy od nauczycieli, od ich pracy.
Kazimierz Zieliński oskarżył: popełniliście błąd w dotarciu do rodziców, bo budowlańców brakuje, a wy nie macie naboru. Najbardziej oryginalny w domysłach był jednak dyrektor Roman Ostrowski twierdząc: informacje naszej prasy nie pomagają w naborze.
– Winą najlepiej obarczyć lokalną prasę – sarkastycznie podjął temat Paweł Bździak i dodał: zarząd powiatu lekceważy problem i nic o nim nie wie. Odpowiedział mu w imieniu niezorientowanego zarządu sekretarz Piotr Sitek: możemy sobie tylko pogadać. Mamy budynek internatu po PGR, ale nie nadaje się on na szkołę, a na nowe obiekty nie mamy pieniędzy.
Wobec aktu takiej bezradności Bździak kontynuował: to znaczy, że szkołę czeka samolikwidacja? – Przed uprawomocnieniem się wyroku nic nie mogliśmy zrobić – próbował kontynuować Sitek, jednak przerwał mu starosta Wańkowicz zapewniając z głęboką pewnością z głosie: nic nie będzie kończone. Szkoła będzie gdzie jest. Paweł Bździak znów zapytał: na czym pan opiera taką pewność? – Na swojej mądrości – odparł Gustaw Wańkowicz i na sali zrobiło się jeszcze smutniej.
Niezręczną ciszę przerwał dopiero Roman Ostrowski próbując pocieszyć radnych, zapewniając ich, że wciąż liczy na… zagubionych uczniów. Stwierdził, że może nie ma takich problemów, o takich się mówi a kierunki kształcenia są atrakcyjne. – Mamy zwykle uczniów z 62 miejscowości. Będą działania adaptacyjne.
Radni nieco odetchnęli a Kazimierz Zieliński zaryzykował pomysł, że może rząd da im jakąś rekompensatę. Tym razem nastrój popsuł już do końca Sitek czarno wieszcząc: może być całkiem odwrotnie i właściciel pałacu zażąda rekompensaty za stan obecny i zechce zapłatę za bezpłatne użytkowanie majątku przez lata.
Gdy rodzina Turno zażądała zwrotu pałacu, nikt z nimi nie rozmawiał. Nikt nie zapytał o plany. Po przegraniu procesu znów był czas na rozmowy. Jadwiga Turno wykazała dobrą wolę starając się dotrzeć do zarządu powiatu choćby i za naszym pośrednictwem. Jej list nadal leży w archiwach naszej redakcji. Tymczasem zarząd zamiast rozmawiać, ruszył na kolejną wojnę sądową. Zaskarżył wyrok, choć miał wizję przegranej. Dlaczego wyrzucono dziesiątki tysięcy złotych w błoto na proces, który był przecież z góry przegrany, pytali radni opozycji. – Żebyście potem nie mówili, że nic nie robiliśmy – odparł im starosta Gustaw Wańkowicz.
Jak się okazało rozważano nawet próbę kasacji wyroku, ale według słów radcy starostwa – sprawa skazana jest na niepowodzenie, bo nie ma ku temu podstaw.
Pieniactwo w tej sprawie okazało się najgorszym i najdroższym wyjściem z sytuacji. Zamiast rozmowy, sąd. Jeżeli właściciele pałacu faktycznie zażądają rekompensaty za bezprawne użytkowanie latami ich własności, koszty problemu wzrosną. Może i to podpowie staroście jego… mądrość.