OBORNIKI. Szpital powiatowy w czasie pandemii nie przyjmuje na zabiegi planowane, a jedynie leczy nagłe przypadki. Boryka się z przypadkami zupełnie niepotrzebnymi, których można było uniknąć, oszczędzając na stresie i wydatkach.
Straż pożarna ustawiła przy szpitalu specjalny namiot-śluzę, strażacy ochotnicy co pewien czas go dopompowują, by był gotów na przyjęcie ewentualnych chorych do separacji.
Jak zdołaliśmy usłyszeć w murach szpitala, w ubiegłym tygodniu jedna z osób personelu medycznego przyszła do pracy z silnym katarem. Była obawa o zarażanie, więc trzeba było na czas badania na ewentualność nosicielstwa poddać separacji cały szesnastoosobowy oddział na niemal 36 godzin.
Wywołało to silny stres, a część personelu protestowała przeciw odosobnieniu. Protesty ustały dopiero po tym, gdy dyrekcja zaleciła chętnym do wyjścia konieczność podpisania oświadczeń, że wychodzą na własną prośbę, licząc się ze wszystkimi konsekwencjami.
Na szczęście wynik badania pani z katarem okazał się negatywny i problem się skończył, choć tylko dla personelu. Dyrektor lecznicy musi znaleźć pieniądze na nadgodziny dla pozostających w separacji.
Opisany przypadek nie był odosobniony, bo już ośmiokrotnie „dzwonił alarm” – na szczęście wyniki były zawsze negatywne.
Choć obornicki szpital nie ma oddziału zakaźnego, to część chorych trafia najpierw tam, a potem, gdy występuje podejrzenie zarażenia, jest przewożona na ulicę Szwajcarską w Poznaniu. Tak się złożyło, że żaden z sześciu zakażonych nie przebywał w obornickim szpitalu – wszyscy zostali przewiezieni bezpośrednio do Poznania, gdyż istniało bardzo duże prawdopodobieństwo pozytywnego wyniki testu. Tak zadecydowali lekarze.