POŁAJEWO. 27-letni mieszkaniec Połajewa podciął sobie gardło, by wzbudzić tym litość u pracodawcy. Tymczasem litości nie wzbudził, ale za to pobudził do działania sporą armię policjantów.
Rzecz miała miejsce w niedzielę 10 maja w Połajewie. Pewien mężczyzna z tej miejscowości wezwał policję twierdząc, że chciano go zamordować i zapewne zamordują, jak nikt go nie obroni.
Z włączonymi sygnałami, w ciągu kilkudziesięciu minut, przybyli mundurowi z całej okolicy. Poraniony mężczyzna opowiedział im, jak to rodzina jego kochanki wynajęła płatnych zbirów, aby ci go zabili. Przyjechało trzech siepaczy o szerokich barach, takich też karkach i ze zbójeckimi minami. Wyjęli noże i zaczęli go kroić, chcąc aby przysiągł, iż zarwie ze swą sympatią.
On odmówił, wtedy mieli mu rzec: to już twój koniec, szykuj się na śmierć. Dali mu czas na krótką modlitwę a po niej zabrali się za swe zbójeckie rzemiosło. Najpierw zadali mu kilka ciosów nożami, które on jakoś odparował. Potem poderżnęli mu gardło, by go dobić.
Na potwierdzenie tych słów pokazał policjantom liczne rany cięte. Faktycznie miał na ciele kilkanaście płytkich nacięć. Najgłębsze było zranienie na szyi. Skóra została przecięta dość głęboko i to od ucha do ucha.
Gdy policjanci pytali o szczegóły, aby móc ścigać zabójców, mężczyzna znów opowiedział swoją historię, ale tym razem zmieniło się w niej wiele szczegółów. Trzecia wersja ponownie była inna od dwóch pierwszych, aż wreszcie stróże prawa zapytali go, jak to było naprawdę, bo to, co opowiada, zupełnie się kupy nie trzyma.
Połajewianin zaczął opowiadać raz jeszcze, ale już zupełnie inaczej. Pracował w pewnej firmie w Poznaniu. Właśnie dostał wymówienie. Pomyślał sobie, że jak spotka go jakaś straszna przygoda, to szefostwo zlituje się nad jego marnym losem i znów przyjmie go do pracy.
Dlatego postanowił się pokaleczyć. Sam sobie zadał liczne rany nożem, podcinając nawet gardło. Gdy policjanci weszli do budynku gospodarczego, gdzie dokonał wspomnianej operacji, wyglądało w nim, jak zaraz po świniobiciu.
Mało brakowało, a wykrwawiłby się na śmierć od zadanych sobie zranień, nie wspominając o tym, że przy podcinaniu gardła był o milimetry od ważnych arterii.
Ryzyko zupełnie się nie opłaciło. Policjanci niepotrzebnie trwonili czas i środki. Pokaleczony odchoruje swą „przygodę”,a pracodawca i tak nie okazał cienia litości i nie przyjął go na powrót do pracy.