OBORNIKI. Licząca 238 osób kolejka, która zaczynała się w przyszpitalnej przychodni, sięgała aż do salonu fryzjerskiego na ul. Szpitalnej. Powodem tak wielkiego zainteresowania były zapisy do endokrynologa. Pacjenci zwykle czekają nawet ponad rok by spotkać się ze specjalistą. Nie każde miasto ma również dostęp do ekdokrynologa. Dyrektor szpitala Maria Ludzkowska wyprosiła u lekarza dodatkowe wizyty aż do czerwca.
Wzburzeni długim oczekiwaniem w kolejce pacjenci dzwonili do naszej redakcji, żaląc się na personel szpitala: nie poważni są. Wszyscy krzyczą, pchają się. To jest kpina – powiedział nam obornicki emeryt, którego żona stała w kolejce.
Tego typu komentarze lekarze uznali za nie na miejscu. Ludzkowska przecież z własnej inicjatywy zorganizowała dodatkowe wizyty. Pierwszeństwo do lekarza miały kobiety w ciąży, inwalidzi wojenni i niepełnosprawni. Wzbudziło to przekonanie wśród czekających, że nie wszyscy zdołają się zapisać.
Tłum zaczął napierać na recepcję. Ludzie torowali sobie drogę łokciami. Wściekłe krzyki zagłuszały prośby personelu. Z powodu napiętej sytuacji do przychodni przyszła dyrektor szpitala, która wraz z innymi lekarzami próbowała uspokoić sytuację. Po wyjaśnieniu, że miejsc wystarczy dla wszystkich, kazała ustawić się gęsiego. Kolejka sięgała od recepcji do pobliskiego fryzjera a w szczytowym momencie wydłużyła się do zejścia na obornickie Łazienki.
Niektórzy zapisywali nie tylko siebie, ale również bliskich. Musieli więc stawać w kolejce za każdą osobą, którą chcieli zapisać. Do Obornik przyjechali też mieszkańcy pobliskich gmin, którzy nie mają u siebie specjalisty. Najwięcej było szamotulan, którzy stanowili około jednej czwartej stojących.
Zgodnie z obietnicą Ludzkowskiej wszyscy tego dnia dostali „numerek” do lekarza. Co więcej, nadal zostały wolne terminy.