OBORNIKI. W ubiegłym tygodniu pani Ewa z osiedla Leśnego skarżyła się na sklep na swoim osiedlu, w którym trudno mówić o zasadach choćby podstawowej izolacji. Gdy robiła w nim zakupy, w sklepie było dość tłumnie. Nie wyznaczono strefy bezpiecznego przebywania przed kasą. Nie było odpowiedniej bariery, jakie widuje się w innych sklepach. Kupujący ustawiali się w dość ścisłej kolejce, co w dobie zakażeń stanowiło znaczną dozę niebezpieczeństwa.
Pani Ewa poprosiła kierowniczkę marketu o właściwą reakcję. W odpowiedzi usłyszała, że nie ma w tej mierze żadnych odgórnych zarządzeń.
Zdenerwowana zadzwoniła do obornickiego sanepidu. Gdy udało się jej wreszcie dodzwonić, usłyszała, że nie ma żadnych zaleceń, ani obostrzeń w systemie działania sklepów.
– Gdzie mam kupować, by czuć się bezpiecznie? Przecież nie w zatłoczonym sklepie osiedlowym, w którym nie przestrzega się podstawowych zasad higieny epidemiologicznej – napisała do nas zatrwożona czytelniczka.
Zupełnie inaczej było w markecie budowlanym. Tam kierownictwo zadbało o wyznaczenie strefy bezpiecznej. Przed kasą naklejono czerwone linie, przed którymi powinni zatrzymać się kupujący, następni po tych stojących przy samej kasie. Nieco dalej na posadzce pojawiły się czerwone krzyżyki, na których mieliby stawać następni kupujący, tak by zachować miedzy sobą odpowiednią odległość. Przed każdą kasjerką zawisła przejrzysta osłona i wydawać by się mogło, że jest wszystko w porządku, gdyby nie głos naszego czytelnika, który odwiedził market w miniona sobotę i był zaskoczony aż tak liczną rzeszą kupujących. – Co to jest, rodzinny piknik czy stan zagrożenia epidemiologicznego? – pytał naszą redakcję, dodając: -Rozumiem, że ktoś potrzebuje pilnie taśmę, bo pękła mu rura w łazience albo żarówkę, bo ma w domu ciemno, ale przybory ogrodowe, sadzonki i doniczki nie są artykułami pierwszej potrzeby. Gdzie się podział rozsądek?
Pani Anna odwiedziła w poprzedni poniedziałek bank przy ul. Piłsudskiego. – Wszyscy pracownicy w rękawiczkach, każdy klient przy stanowisku musi usiąść przed naklejoną, niewidoczną niestety szarą linią, jednak w wejściu, gdzie są bankomaty pełno ludzi. Tu nikt niczego nie pilnuje. Owszem, stoi przed wejściem informacja o zachowaniu ostrożności, ale ludzie albo jej nie czytają, albo nie przestrzegają. Każdy dotyka klawiszy, aby wpisać PIN, nikt tego nie dezynfekuje, tak samo jak każdy pobiera wielokrotnie używane numerki. Widocznie banku PKO nie stać na zadbanie o bezpieczeństwo swoich klientów, tylko o swoje.
Jeden z czytelników poinformował nas o swojej wizycie w obornickim magistracie: Dzisiaj byłem w Urzędzie Miasta i przy wejściu stoi pracownik, który każdemu kto wchodzi dezynfekuje ręce. Brawo!