GMINA OBORNIKI. Były radny z gminy Oborniki, co raz trafia na nasze łamy. Jednak jak ma nie trafiać, skoro usilnie o to wciąż zabiega. Były radny obecnie pracuje, to znaczy jest „zatrudniony”, bo słowo to lepiej pasuje, w gminnej spółce. – Został przyjęty, bo ma dobry układ z władzami, ale nie łatwo znaleźć mu jakąś robotę – skarżyli się jego byli pracodawcy.
Najpierw zatrudniono go w sporcie, by pilnował, jak na stadionie rośnie trawa. Trawa rosła szybko a wypłata wolno. Były radny poprosił o coś lepszego. – Za niecałe dwa tysiące nie będę wciąż patrzył na zielone – miał powiedzieć do swego szefa, zmieniając pozycję z boku na wznak.
Przeniesiono go na pływalnię. Tam woda błękitna to sobie chłopina odetchnie od nudy, myślano. Owszem, wzrok byłego radnego wyraźnie wypoczął, ale widok takiej ilości wody zwiększył jego naturalne pragnienie. Jeżeli w porę zakąsił, było niezgorzej. Jednak, gdy zakąsić zapomniał, przybywały kłopoty. Tych kłopotów z nadmiernym spożyciem podczas pełnienia obowiązków było więcej, ale szczególnie dał się zapamiętać, ten już opisywany „problem z chloratorem”. Były radny miał otworzyć zawór i obserwować ile kwasu wypłynie do wody w jacuzzi. Senność i pragnienie spowodowały to, że w wannie znalazło się więcej kwasu niż wody a do nieszczęścia nie doszło jedynie dlatego, że każdy z zatrudnionych wciąż poprawiał i sprawdzał wszystko to, co zrobił były radny.
Wreszcie nadszedł dzień, gdy były radny zgłosił ostry protest. Może nadal patrzeć na wodę, ale już nie za takie pieniądze. Jego poparcie w magistracie było wciąż na tyle silne, że został przeniesiony ze sportu do usług komunalnych z 1000 złotową podwyżką.
Szefostwo spółki komunalnej miało jednak problem, no bo jakie dać mu zadanie, by szkody wyrządził możliwie najmniejsze. Zadanie udało się wreszcie znaleźć. – Skoro były radny miał już pewne doświadczenie w obserwowaniu wody i zieleni, to może się zająć polewaniem trawnika. Co prawda trawnik podlewany jest przez automatyczny zraszacz, to jednak trzeba go przenieść co kilka godzin z jednego miejsca na drugie. Takim to sposobem były radny co cztery godziny przesuwał zraszacz z miejsca „A” na miejsce „B” a na pierwszego kasował za to prawie trzy tysiące. Wydawało się, że jest to praca, której nie da się spaprać, a jednak były radny i to potrafił.
Gdy niedawno automat włączył wieczorową porą wodę, by podlać trawniki, były radny poczuł się senny i znudzony obserwowaniem kropelek spływających po źdźbłach kostrzewy oraz turówki, więc uciął ożywczą drzemkę. W czasie, gdy słodko pochrapywał za swą nieomal stuzłotową dniówkę, wąż zsunął się ze zraszacza i strumień wody jął drążyć w miękkim gruncie coraz większą dziurę. Po kilku godzinach dziura stała się niemal jamą i niedawny trawnik zamienił się w bagno z rowem pośrodku.
Gdy były radny się wreszcie wyspał nie mógł poznać niedawnego trawnika. Wreszcie rad nie rad, chwycił za taczkę, by nawieźć nią ziemię i rów trawnikowy zasypać. Pewnie długo by się zastanawiano w gminnej spółce, gdzie podział się piękny trawnik, gdyby nie nagranie z monitoringu, który zarejestrował całą katastrofę.
Teraz szefostwo spółki zastanawia się, jakie zadanie powierzyć byłemu radnemu, by się nadto nie zmęczył a jednocześnie znów nie naszkodził. Był nawet projekt, aby w ogóle zwolnić go z obowiązku przybywania do pracy a wypłatę przelewać mu prosto na konto. Graniczyło to z przesadą, bo w tak rozległej jak obornicka gminie jest jeszcze kilka nieobsadzonych stanowisk.
Ciągle brakuje specjalisty od ruszania palcem w bucie, referenta od dłubania w nosie albo obserwatora przelatujących wron.
Na dzisiaj tyle o wyczynach byłego radnego rady miejskiej Obornik, chociaż nie mamy żadnych złudzeń, że ciąg dalszy prędzej lub później nastąpi.