GMINA OBORNIKI, MARSZOWIE. Jak już informowaliśmy wcześniej, grupa osób zainteresowanych ewentualną budową instalacji odzysku odpadów segregowanych oraz odpadów bio udała się w miniony piątek do zakładu w Marszowie koło Żagania.
Oprócz grupy radnych – w osobach Marka Lemańskiego, Krzysztofa Piotrowskiego, Henryka Brodniewicza i Błażeja Pacholskiego – do Marszowa udał się także prezes PGKiM Sławomir Haraj wraz z odpowiedzialnym za odpady Radosławem Kasperkiem i wsparciem Przemysława Mączyńskiego, a do tego panie sołtys Uścikówca, Uścikowa, no i co ważne, grupa mieszkańców wymienionych wsi, a będąca w kontrze do pomysłu lokowania instalacji na terenie dawanego wysypiska na terenie Uścikówca.
Pierwszym spostrzeżeniem, zaraz po przyjeździe do zakładu w Marszowie, był fakt, że nikt z gości nie poczuł żadnego przykrego zapachu. Nic nie woniało, pomimo iż parking był usadowiony przy ogromnej pryzmie kompostu.
Prezes firmy Jacek Płonka wyjaśnił, jak działa jego zakład, wprowadzając wcześniej gości w zagadnienia utylizacji śmieci. Problem jest złożony, a grożące gminom kary bolesne. Już w przyszłym roku musi być odzyskiwane 25% śmieci, a potem trzeba dojść szybko do 60%. Tymczasem osiągnięcie 20% staje się cudem i wymaga twórczej księgowości, by kar nie zapłacić.
W kraju trzeba będzie co roku wydać 4 mld złotych w rozwój instalacji do odzysku odpadów i gminy Oborniki to też nie ominie.
Osobnym problemem jest utylizacja masy bio, a tej przybywa co roku w postępie niemal geometrycznym. Konieczne jest kompostowanie, a lepszym wyjściem jest fermentacja, co i tak zawsze kończy się kompostowaniem.
Prezes Płonka tłumaczył zasady i przekazywał doświadczenia, a Sławomir Haraj i Przemysław Mączyński dopytywali wciąż o szczegóły.
Jeszcze więcej informacji, szczegółów i pytań było podczas zwiedzania instalacji. Jednym z ważniejszych pytań była odległość od potężnego zakładu do zabudowań mieszkalnych. Z jednej strony było ogromne osiedle oddalone o około 2 km, a drugiej strony najbliższe sąsiedztwo było oddalone o 500 metrów. Jak nas zapewniono, w ciągu siedmiu lat istnienia zakładu była tylko jedna skarga i to całkiem niepoważna.
Hałas i odór czuć było tylko w halach, skąd wentylacja podciśnieniowa kierowała wszelkie zapachy przez systemy filtrów na zewnątrz. Tam selekcjonowano i to bardzo dokładnie zawartość żółtych worków, które po dokładnym przesiewie stawały się paliwem dla jednej z cementowni.
W innym miejscu znajdowały się pryzmy odpadów zielonych, które zmieniały się powoli w wartościowy kompost, tak wartościowy, że rolnicy starali się podpisywać długoterminowe umowy na jego odbiór. Kompost jest obecnie workowany i sprzedawany.
Na terenie kompostowni „grasują” gryzonie często zabierane do zakładu przypadkiem przez śmieciarki. Nie dziwią więc spore stadka bocianów i kruków, które obsiadając pryzmy i okoliczne latarnie traktują to miejsce jak luksusową jadłodajnię.
Zakład zatrudnia 124 osoby i pracuje na III zmiany, o ile uda się tę trzecią zmianę zebrać, bo odległe o zaledwie 40 km Niemcy „wysysają” pracowników z lokalnego rynku.
Obsługuje on ok. 22 tysięcy osób z 22 gmin w trzech powiatach. Dzięki istnieniu zakładu stawki za wywóz śmieci w tych gminach są stosunkowo niskie i szybko nie wzrosną.
Obecni na wizji goście z gminy Oborniki po obejrzeniu instalacji uznali, że podobna, choć w mniejszej skali potrzebna jest Obornikom i to możliwie najszybciej. Co do tego byli w zasadzie zgodni wszyscy, z tą różnicą, że mieszkańcy Uścikówca i Uścikowa mówili owszem, ale na wszelki wypadek nie u nas. Mówili tak zwłaszcza po informacji prezesa Jacka Płonki, że ich zakładowi brak jeszcze ostatniego, a ważnego ogniwa, czyli własnej spalarni.
Pan Jacek przypomniał, że w każdej z gmin są setki, a często tysiące przydomowych spalarni działających bez żadnej kontroli. Warto zastąpić ją jedną, kontrolowaną i ekologiczną.
Tym samym nasza wcześniejsza uwaga, że warto mieć własną spalarnię, staje się sensowna, bo cały kraj kiedyś czeka budowa sieci takich urządzeń, choć w przypadku Obornik to jeszcze bardzo odległa przyszłość.
Po zwiedzeniu zakładu i wysłuchaniu wykładu o potrzebie segregacji i utylizacji oraz coraz większego odzysku uczestnicy wyjazdu nabrali wiedzy oraz jeszcze bliżej poznali problem.
Była też okazja spotkania z przedstawicielem firmy budującej urządzenia do selekcji odpadów. Odpowiedział na wiele pytań i zapewnił, że na gotowej działce podobny zakład, choć w mniejszej skali, Eggersma jest w stanie postawić w półtora roku łącznie z wykonaniem projektu.
W drodze powrotnej dyskusja pomiędzy uczestnikami wyjazdu wciąż trwała, a samochód mijał Szprotawę, dokąd trafiają odpady zielone z gminy Oborniki.
Do domu było jeszcze 180 km, które nasze bioodpady muszą pokonywać, zamiast zostawać na miejscu „gdzieś” w gminie i zamieniać się w energię elektryczną oraz kompost.