OBORNIKI. Ustawione przed wjazdami na mały most bramownice trudno byłoby nazwać mistrzami inżynierii drogowej, choć swoje zadanie po części wypełniły.
Bramownice zamówiły władze miasta, by z jednej strony ograniczyły szerokość i wysokość wjeżdżających na most pojazdów, a z drugiej strony spełniły oczekiwania komendanta wojewódzkiego policji, który żądał uporządkowania ruchu na małym moście.
Komendanta miał skłonić do reakcji prokurator, a prokuratorem miała powodować skarga mieszkańca Obornik, który twierdził, że: Most trzeba poszerzyć lub ograniczyć ruch na nim do jednego kierunku.
Burmistrz miał nie lada dylemat, bo most nie z gumy i poszerzyć się go nie da, a ograniczenie na nim ruchu do jednego kierunku zablokowałoby Oborniki na amen, czego już raz czy dwa razy doświadczono.
Zamówił więc burmistrz bramownice (dla świętego spokoju?), ale wykonawca dzieła specjalnie się nie przyłożył. Bramownice zbudował byle jak, z byle czego i nie takie, jakie przewidywał projekt.
Na skutki długo nie trzeba było czekać. Po pierwszym ciosie jedna z bramownic padła, niedługo potem „ktoś” uszkodził, a potem następny „ktoś” dobił i drugą bramownicę. Po obu zostały tylko wspomnienia i sterczący z ziemi od strony ulicy Szamotulskiej pokrzywiony żałosny kikut.
Bramownic oborniczanom zdecydowanie nie szkoda, bo i tak niczego nie załatwiały. W żaden sposób nie wpływały na szerokość jadących pojazdów, a wysokości przecież nie trzeba ograniczać, bo w niczym nie szkodzi.
Drugą pociechą jest to, że z miejskiej kasy nie wydano na bramownice ani złotówki, bo za bubla dotąd nie zapłacono i się nie zapłaci.
Gdyby tak jeszcze usunąć pozostały fragment bramownicy, można by ją wspominać z rozrzewnieniem bez obaw, że wieziony całkiem legalnie na dachu pojazdu rower nagle nie spadnie na ziemię.