OBORNIKI. Najpierw było marzenie. Potem grupka miłośników latania miała już na czym wzbić się w powietrze, ale nie było skąd startować ani gdzie wylądować. Nagle ósmego sierpniu 2000 roku spojrzałem na moje pole w Słonawach i ukazał się w mojej wyobraźni długi pas ścierniska, z którego można by wystartować. Tak to się zaczęło – wspominał Zdzisław Kowalczuk, prezes Obornickiego Towarzystwa Lotniczego.
20 lecie OTW, nieco przesunięte w czasie poprzez pandemiczne obostrzenia, stało się prawdziwym wydarzeniem, tak jak czymś wyjątkowym jest samo Towarzystwo.
Doskonale ujął to w słowa burmistrz Tomasz Szrama, honorowy gość jubileuszu: Jesteśmy dumni z każdego z Was. To dzięki Wam możemy się chwalić Waszymi osiągnieciami, to Wy jesteście ozdobą naszych imprez i wydarzeń, a Wasze dokonania są drogowskazem dla innych. Myślę, że sport lotniczy w naszej gminie uzyska niebawem inny wymiar za sprawa długiej kolejki do lotów widokowych nad zamkiem w Stobnicy, który wielu zechce zobaczyć też z góry.
W sobotnie popołudnie, zaraz po mszy świętej za pomyślność Towarzystwa i samych lotników, osoby związane z OTL zebrały się w restauracji Marcus, by świętować swój 20 jubileusz.
Oprócz burmistrza Obornik, o czym już wspomnieliśmy, w sali pojawiły się takie postaci, jak poseł Krzysztof Paszyk i starosta Zofia Kotecka. Nie mogło zabraknąć panów Krzysztofa Sroki i Błażeja Marczuka, którzy jako urzędnicy obornickiego magistratu współpracują z Towarzystwem najbliżej. Ten ostatni zwierzył nam się, że: Jest dla mnie wielką przyjemnością taka współpraca z prawdziwymi pasjonatami.
Pojawili się na jubileuszu założyciele OTL i jego najmłodsi członkowie oraz sympatycy. Na początku była to grupka zapaleńców, 15 założycieli Towarzystwa Lotniczego i gdy jedni odeszli, a inni dołączyli, dziś jest to formalna grupa 42 osób, a w niej 30 licencjonowanych pilotów, dysponujących 12 motolotniami, 3 ultralekkimi samolotami i wiatrakowcem, a do tego hangarami, profesjonalną łącznością i 600 metrowym pasem startowym.
Ozdobą tej grupy jest bez wątpienia 90 letni Zbigniew Czerwik, wciąż czynny lotnik, instruktor i egzaminator lotniczy, który prosił, aby: Nie wspominać ze smutkiem tych co przeminęli, bo o lataniu trzeba mówić radośnie.
Pisząc o osobach, nie sposób pominąć Barbary Kowalczuk otaczającej lotników niemal matczyną opieką.
W grupie przyjaciół Obornickiego Towarzystwa Lotniczego są państwo: Danuta i Grzegorz Walkowiakowie, Marek Maj z sąsiadującego z lądowiskiem Tappolu, Tomasz Szrama i Zofia Kotecka. Wszyscy wspomniani otrzymali z rąk prezesa Zdzisława Kowalczuka okolicznościowe plakiety oraz medale.
Były podziękowania, gratulacje, kwiaty i owacja na stojący z wielkimi brawami dla Zdzisława Kowalczuka oraz jego małżonki.
Były pochwały dla Henryka i Kajetana Ruksów i podziw dla ich bogatej kolekcji medali i rekordów.
Z licznych przemówień i okolicznościowych adresów warto przytoczyć myśl posła Krzysztofa Paszyka: W obecnej Polsce, gdy ludzie zostali tak bardzo podzieleni, są jeszcze wciąż miejsca, gdzie się oni jednoczą, bez względu na poglądy i zapatrywania.
Po tych słowach i wystąpieniach towarzysko-oficjalnych nadszedł czas na wspomnienia i słowa bardziej osobiste. Znalazło się między nimi podziękowanie dla Tomasza Szramy. Gdy przez długie lata lotnicy próbowali uzyskać od energetyki przesuniecie linii energetycznej z sąsiedztwa pasa startowego, poproszony o pomoc burmistrz Obornik pojechał „gdzieś” z „kimś” porozmawiał i szybko linia energetyczna została sprowadzona bezpiecznie pod ziemię.
Osoba przygotowująca reklamę jednego z poznańskich meblowych marketów potrzebowała zdjęć z góry, a nie było jeszcze dronów, zapytała kto polatałby nisko nad Ikeą? Zgłosiła się Violetta Rychlińska, znana raczej jako opiekunka bogdanowskich dzieci i promotor zdrowia niż pilot i polatała.
Gdy piszący te słowa poleciał z Jerzym Orwatem po ówczesny rekord wysokości ziemi obornickiej, za ich plecami pchał w górę lotnię rycząc niemiłosiernie poczciwy silnik enerdowskiego Trabanta.
Po przekroczeniu półtora kilometra wzwyż pojawił się jednak silny niepokój o bezpieczeństwo lotu. Pan Jerzy, nie słysząc wobec huku silnika pytań o to czy aby ten cud enerdowskiej techniki nagle nie zgaśnie, odparł zaniepokojonemu pasażerowi: Wyłączę silnik, bo nic nie słyszę. Wtedy się okazało, jak bezpiecznym przyrządem jest motolotnia w pewnych rękach doświadczonego pilota.
Takich wspomnień i anegdot można tu przytoczyć wiele. Dość rzec, że jubileusz 20-lecia przerwała północ, ale dnia następnego była kontynuacja imprezy na podobornickim lądowisku, bo gdzie lotnikowi jest lepiej niż przy hangarze obok pasa startowego.