POŁAJEWO. To miało być leniwe, czwartkowe popołudnie. I było. Deszcz siąpił od samego rana, pojedyncze osoby, pod osłoną ogromnych parasoli, przemykały do okolicznych sklepów. W Połajewie tego dnia wiało dość mocno – i to przeważnie nudą. Było tak aż do godziny 14, kiedy to w okolicy miejscowego marketu zaczęło rozlegać się z początku ciche, a w miarę upływu czasu coraz głośniejsze i bardziej przeraźliwe, miauczenie.
I może nikt by na to nie zwrócił większej uwagi, gdyby nie otwarte okna świetlicy GOK-u, pełniącej tego dnia funkcję gabinetu spirometrycznego. Pierwsze alarm podniosły lekarki wykonujące profilaktyczne badania. Zaniepokojone dziwnym odgłosem dobiegającym zza okna, zaalarmowały dyrektorkę ośrodka kultury. Panie w asyście stażystów wypatrzyły na pobliskim wysokim drzewie sprawcę zamieszania – maleńkiego kotka.
Zwierzątko wdrapało się popisowo kilkanaście metrów po grubym konarze leciwego jesionu, ale za żadne skarby świata nie potrafiło zejść. Lekarki, prywatnie wielkie miłośniczki zwierząt, postanowiły działać. Kolejno zaalarmowani zostali: miejscowa straż pożarna, wójt, straż powiatowa. W przypadku niepowodzenia alarmu miała zostać powiadomiona również i telewizja.
Mały kotek, nieświadomy tego, że oto ważą się jego losy, darł się nadal niemiłosiernie, wywołując coraz większe zainteresowanie klientów marketu. Wkrótce pod drzewem pojawiło się kilkanaście osób. Na hasło kotek, dyspozytor powiatowej straży uspokajał, że straż po biedne zwierzątko już jedzie. Dramaturgii wydarzeniom dodawał fakt, że w stronę kotka patrzyło nieustannie sześcioro oczu, należących do dwójki małych właścicieli i podirytowanego zachowaniem kotka ojca tychże.
Na szczęście zza zakrętu wyjechała połajewska OSP z sześcioma strażakami na pokładzie, którzy już z daleka obserwowali okoliczne drzewa, wypatrując ofiary samowolnej wspinaczki. Kotek został szybko zlokalizowany, najwyższa w Połajewie drabina stanęła przy starym jesionie i dzielny strażak wszedł po niej z przestronną torbą na ramieniu. Kotka uratował.
Dzieci cieszyły się bardzo a strażakom dziękowały. Dziękował również tatuś, którego wyprawa z dziećmi po zakupy, stała się nieoczekiwanie głównym punktem czwartkowego programu. Uspokoiły się panie lekarki, które musiały zakończyć badanie i wyjechać z Połajewa, ale pozostawały w kontakcie z wybawicielami małego kotka. Po całej akcji pozostało miłe wspomnienie i refleksja, że nawet w Połajewie może być chwilami tak, jak w amerykańskim filmie.