LIPKA. Jarosław Horna był 51-letnim mężczyzną, silnym i rześkim. Pracował w lesie, mieszkał w Lipce ze swoją partnerką Agnieszką i ich synem. Nie brakowało mu świeżego powietrza, zdrowej żywności, opieki i miłości. Nigdy nie skarżył się na żadne dolegliwości i było tak aż do wtorku 15 lipca.
Wtedy poczuł się nagle źle, więc pojechał do lekarza. Ten zbadał mężczyznę i przepisał mu tabletki. Pan Jarosław wykupił je jednak dopiero w czwartek, sądząc, że mała zwłoka nie wpłynie negatywnie na jego samopoczucie. – W czwartek wieczorem poczuł się jednak jeszcze gorzej. Był tak osłabiony, że nie mógł ruszyć rękoma ani nogami – opowiadała pani Agnieszka.
Gdy nadeszła noc, zadzwoniła po pogotowie. Tam jednak odmówiono jej przysłania karetki i skierowano ją po pomoc do firmy Obst Ambulans. Gdy pani Agnieszka zadzwoniła tam, minęła już północ. Dyżurująca lekarka w telefonicznym wywiadzie wypytała o szczegóły i uprzedziła, że lekarz wyjechał do pacjentów i do Lipki dotrze z pewnym opóźnieniem. W takim stanie chory nie powinien jednak czekać na przybycie ich lekarza. Konieczna będzie szybka pomoc pogotowia ratunkowego.
Zdenerwowana pani Agnieszka znów zadzwoniła do pogotowia. Dyspozytor z Poznania ponownie jednak odmówił wysłania do Lipki karetki, ale tym razem złożył jej inną ofertę. Zaproponował, aby chory dojechał jakoś do Obornik i zgłosił się tam do miejscowego szpitala.
Jedynym kierowcą w domu był pan Jarosław. Lipka jest mikroskopijną wioską, z dwoma zaledwie domostwami, więc i na sąsiadów nie ma co liczyć. Chory był już tak słaby, że tracił przytomność. O „udaniu się do Obornik” nie było mowy.
Trudno dziś orzec jakby się to skończyło, gdyby nie stanowczość pani Agnieszki. Postraszyła dyspozytora policją grożąc mu konsekwencjami w razie śmierci chorego. To podziałało. Karetka z lekarzem dotarła do Lipki. Dochodziła godzina 5 rano. Minęły w oczekiwaniu na pomoc ponad cztery godziny. Być może te cztery godziny decydujące o ludzkim życiu.
Lekarz zbadał pana Jarosława i podejrzewając problem z układem krążenia skierował chorego do szpitala w Kowanówku. Mężczyzna został tam odwieziony i na miejscu poddany badaniom. Gdy pani Agnieszka go odwiedziła, nie miał siły z nią rozmawiać. Zdołał powiedzieć jedynie, że umiera.
Lekarz z Kowanówka stwierdził, że najlepszym wyjściem będzie przewiezienie konającego do Poznania. Około godziny 11 pan Jarosław wyruszył w drogę. Pani Agnieszka odwiedziła go w Poznańskim szpitalu w piątek późnym popołudniem. Pan Jarosław był już w śpiączce. Lekarz potwierdził, że odchodzi.
W sobotę około godziny 16 Jarosław Horna zmarł.
Jego 14 letni syn nie potrafi tego zrozumieć. Ojciec był zawsze zdrowy i silny. Odszedł tak nagle. Był jego najlepszym przyjacielem i wzorem. Pani Agnieszka nie wie jak to synowi wytłumaczyć. Nie wie jak mu wyjaśnić, dlaczego ojciec czekał ponad cztery godziny na uratowanie mu życia w cywilizowanym kraju, w sercu Europy mając ubezpieczenie i płacąc podatki. Może jakąś odpowiedź znajdzie patolog, ponieważ zarządzono sekcję zwłok.