OBORNIKI. Niebawem zostaną zdemontowane toalety na obornickim Rynku.
Zanim dojdzie do ich całkowitej likwidacji, burmistrz Tomasz Szrama wraz z historykiem Mieczysławem Brustem i archeologiem Arturem Dębskim planują sprawdzić, co kryje się pod ziemią, pod toaletami, a warte jest upamiętnienia.
Będzie to ostatnia taka okazja, bo potem wszystko pokryje nowa nawierzchnia. Rynek czeka bowiem na kolejną rewitalizację.
Poprzednia rozpoczęła się dokładnie 15 lat temu, bo 10 sierpnia 2006 roku i kosztowała 800 tysięcy złotych.
W oparciu o projekt Henryka Larka, firma dziarskich górali z Pienin rozpoczęła układanie nowej nawierzchni z kostki granitowej i bazaltowej na miejscu zniszczonych klinkierowych płytek.
Wcześniejsze czerwone płytki zostały tam ułożone na dawnym bruku, jaki Rynek przez wieki pokrywał. Przez to główny plac miasta był latami nazywany po tym zabiegu „placem czerwonym”.
Płytki klinkierowe zostały odkupione od rolniczego kombinatu w Świerkówkach, który je wcześniej zakupił na pokrycie posadzek w oborach.
Na pokrycie nimi płyty Rynku nie bardzo się nadawały, ale zostały mimo to użyte po elektryzującej informacji, że w czasie dożynek może odwodzić Oborniki sam I sekretarz PZPR. Pokazanie mu wybrukowanego kiepsko Rynku wydało się ówczesnym władzom co najmniej passe, więc do ukrycia kocich łbów użyli oborowego klinkieru.
Sekretarz mimo to nie zajechał, wybierając drogę przez Szamotuły. Płytki z czasem zaś popękały i się rozpadły.
Zastąpił je granit i bazalt spod góralskich rąk, a górale byli sławni z tego, że wcześniej wybrukowali ponoć krakowski Rynek. Dopiero po latach okazało się, że w Krakowie poradzili sobie znacznie lepiej, niż w Obornikach.
Zanim kolejni mistrzowie bruku i kamienia wykonają znów jakieś prace, by zrewitalizowany Rynek stał się piękniejszy, specjaliści muszą zajrzeć pod toalety i przekonać się, czy nie ma tam jakichś artefaktów wartych wydobycia na dzienne światło lub choć udokumentowania ich tam istnienia.